Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:267.94 km (w terenie 114.00 km; 42.55%)
Czas w ruchu:24:22
Średnia prędkość:11.00 km/h
Suma kalorii:7235 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:66.98 km i 6h 05m
Więcej statystyk

Tour de Jura, dzień III

Sobota, 4 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Jura, Wyprawy
Tour de Jura, dzień III

Znowu w drogę...

Po ciężkim wczorajszym dniu, dzisiaj pobudka ok 9. Po porannych ablucjach, rozliczeniu za noclegi w schronisku ruszamy ok. godziny 10 na ostatni odcinek Tour de Jura. Zmieniamy nieco naszą trasę i rezygnujemy z wizyty w Pieskowej Skale z powodu remontu zamku. Ruszamy wprost do Ojcowa. Pogoda dopisuje, rano jest ponad 20 stopni.
Zaraz po wyjeździe ze schroniska zjeżdżamy szutrówką i dojeżdżamy do kolejnego podjazdu, którego końca nie widać. To nieco łamie morale naszej drużyny. Bez możliwości niewielkiej rozgrzewki i śniadania pokonanie w pełnym słońcu ponad kilometrowego podjazdu wydaje się niemożliwe. A jednak, Grzegorz podejmuje nierówną walkę z przeciwnościami trasy. Wiedziony determinacją zdobywa podjazd zdobywając uznanie pozostałych członków drużyny. Po lewej stronie mniej więcej w połowie podjazdu mijamy wejście do jaskini nietoperzowej, której i tak nie chce nam się zwiedzać na głodnego. Przekraczamy DK94 i dojeżdżamy do Czajowic.

Śniadanie

Przed nami ukazuje się piękny widok. Wjeżdżamy wprost na Karczmę Maciejówka - www.karczmamaciejowka.pl
Stylowa karczma niemal zaprasza do odpoczynku i konsumpcji. Zamawiamy po zestawie śniadaniowym i napojach chłodzących. Posiłek pozwala nabrać sił przed dalszą drogą. Co prawda dzisiejsza trasa to tylko 30 km, ale upał robi swoje. Po śniadaniu i uzupełnieniu bidonów ruszamy ulicą Jamki i Kasztanową w kierunku Ojcowa. Dalej jedziemy Czarnym Szlakiem Rowerowym – Doliną Prądnika. Okolica piękna, jedziemy zacienioną aleją w dół. Asfaltowy zjazd umożliwia rozwinięcie niezłej prędkości (ponad 30km/h), zdaje się nóżka sama podaje. Asfalt zamienia się w brukowaną aleję. To nieco spowalnia zjazd, ale wciąż dobrze się jedzie. Zatrzymujemy się w Dolinie Prądnika pod wejściem do Groty Łokietka. To piękne miejsce, którego wejścia pilnują potężne wapienne skały. Robimy kilka pamiątkowych zdjęć i ruszamy dalej w kierunku zamku w Ojcowie.

Zamek w Ojcowie

Podjeżdżamy pod schody którymi wchodzi się do zamku w Ojcowie i robimy pamiątkowe fotki. Co do samego zamku: „Niewiele niestety pozostało z zamku ojcowskiego, pięknie położonego w Dolinie Prądnika. Tylko brama, wieża, studnia oraz nikłe resztki murów. Wspaniale prezentuje się przylegająca do okazałej skały wieża bramna z chorągwią. O wybitnie obronnym charakterze obiektu świadczy położenie na stromej skarpie, grubość murów na ponad 1,5, otwory strzelnicze w wieży bramnej oraz druga wieża obronna o ośmiu bokach włączona niegdyś w obwód murów. Jest ona pozbawiona otworów okiennych, posiada pozostałości kominka i schodów. Nie jest ona już tak wysoka jak dawniej, na pocz. XX wieku obniżono ją znacznie, ponieważ groziła zawaleniem. Kiedyś do zamku wjeżdżało się przez most zbudowany na murowanych filarach, które widać do dzisiaj. Od strony południowej na skalnym występie znajdował się budynek mieszkalny z kaplicą zwany siedzibą starościńską. Wnętrze ruin jest średnio ciekawe, poza wieżą, w centralnej części znajduje się głęboka na 40 m studnia a dookoła gdzieniegdzie wystają z ziemi resztki muru. Zamek jest za to pięknym punktem widokowym na cały Ojców, a w wieży bramnej urządzono niewielką wystawę poświęconą historii zamku.” – cyt. http://zamki.res.pl/ojcow.htm
Oglądamy ekspozycję przedstawiającą model zamku w czasach świetności oraz pozostałości zamku.

W drodze do Krakowa

Po zwiedzeniu ruin zamku ruszamy Czarnym Szlakiem Rowerowym Doliną Prądnika (ul. Ojcowską) wprost do centrum Krakowa. Trasa jest rewelacyjna - malowniczo położona asfaltowa droga wiedzie wzdłuż rzeczki Prądnik. Trzeba przyznać, że to chyba najlepszy widokowo odcinek naszej wyprawy. Dodatkowo jedzie się praktycznie cały czas w zjeździe. Zjazd ma ok 10 km. Dalej kierujemy się prze Kwietniowe Doły (ciężki podjazd) i dalej ul Brzozową kierujemy się do centrum Krakowa. G-maps tym razem prowadzi nas niezawodnie. Po około godzinie dojeżdżamy do centrum Krakowa. Termometr wskazuje 38C, a my niespiesznie wjeżdżamy na krakowski rynek. Przejazd przez rozstawioną pod Sukiennicami kurtynę wodną orzeźwia naszą wycieczkę. Ponieważ krakowski rynek stał się jak dla mnie centrum komercji i tandety, gdzie próżno szukać uroków Krakowa, kierujemy się w kierunku Kazimierza. Tutaj znajdujemy przytulną kafejkę (gdzieś przy ul. Beera Meiselsa), racząc się napojami chłodzącymi w cieniu dawnych żydowskich kamieniczek.

Rzeźnia

Po odpowiedniej chwili odpoczynku kierujemy się do pobliskiej „Rzeźni” (http://www.restauracjarzeznia.pl) na ucztę dla prawdziwych mężczyzn. Zamawiamy spécialité de la maison, czyli po 750 gram żeberek na ostro co wprawia nas w doskonałe humory i powoduje, że po 200 kilometrach trasy, dojazd kilku kilometrów do Dworca Głównego w Krakowie jest niczym strzepnięcie kurzu z klapy marynarki.
Dokładnie o 18:09 Intercity klasy Premium Pendolino (Premium to chyba z pominięciem przewozu rowerów) relacji Kraków Główny-Warszawa dowozi naszą wesołą kompanię do stolycy, gdzie pożegnawszy się ze współtowarzyszami już zaczynamy myśleć nad kolejną wyprawą.


Tour de Jura, dzień II

Piątek, 3 lipca 2015 · Komentarze(0)
Podlesice – Morsko – Ogrodzieniec – Góra Birów - Ryczów - Bydlin - Sołuszowa - Jerzmanowice

Start z Podlesic


II dzień Tour de Jura zaczynamy od śniadanka. Uzupełniwszy siły ruszamy z Podlesic w kierunku zamku „Bąkowiec” w Morsku. Szlak wiedzie pięknymi zalesionymi terenami Jury. Jedzie się jednak trudno ze względu na piaszczyste podłoże. Po przejechaniu kilku kilometrów zaczyna się ostry podjazd, który nie opuści nas już praktycznie do samego zamku. „To kolejne orle gniazdo uformowane na wyniosłej skale, jednak jego usytuowanie jest dosyć niezwykłe, bo na terenie ośrodka wypoczynkowego z historią sięgająca czasów powojennych. Komunistyczne zarządzanie zabytkiem poskutkowało jego oszpeceniem i brakiem poszanowania dla również zabytkowego otoczenia. Do skały dobudowano bowiem budynek, a na miejscu systemu dojazdowego do zamku z drewnianą basztą, postawiono urządzenia wyciągu narciarskiego, nieco dalej powstała kawiarnia z tarasem. Na szczęście obiekt nadal malowniczo się prezentuje i po wjeździe na teren ośrodka od razu rzuca się w oczy.” – cyt. www.zamki.res.pl
Pod zamkiem funkcjonuje wypożyczalnia rowerowa w której zaopatrujemy się obowiązkowo w dętki rowerowe dla całej  drużyny. Cóż zakup dętek pod zamkiem to fart. Cóż - szczęście nam sprzyja tego dnia.

W drodze do Ogrodzieńca

Po zwiedzeniu „Bąkowca” wracamy na szlak kierując się w kierunku Ogrodzieńca. Trasa wiedzie przez las i fajne szutrowe ścieżki. Cały czas towarzyszą nam zjazdy i podjazdy. W zasadzie nie ma jazdy po płaskim. Po drodze mijamy Okiennik Wielki – zespół wapiennych skał z „oknem” takim otworem skalnym ok. 7 × 5 m. Wygląda to bardzo malowniczo. W okolicach skał ponoć kiedyś stał kolejny zamek. Jedziemy dalej między kwiecistymi łąkami na których feeria kolorów. Pachnie zboże, mienią się kwiaty. Jest dobrze. Przekraczamy DK78 kierując się do ogrodzienieckiego zamku. Czas na krótki postój i uzupełnienie płynów. Upał nie odpuszcza. Jest ok 30 c. Trzymamy się Czerwonego Rowerowego Szlaku Orlich Gniazd. Niestety oznakowanie tego szlaku jest bardzo słabe praktycznie na całej jego długości. Po długim zjeździe dojeżdżamy do Podzamcza i podjeżdżamy pod sam ogrodzieniecki zamek. To najpiękniejszy i największy zamek Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Jego kubatura wynosi aż 32000 m3 - to trzeba zobaczyć!

„Zamek nie znajduje się w miejscowości Ogrodzieniec, lecz 2 km dalej na wschód, w Podzamczu. Wchodząc przez bramę na bardzo obszerne warowne przedzamcze po lewej stronie mamy pozostałości stajni i wozowni. Przed wieżą bramną do zamku górnego zachował się mały fragment fosy. Kiedyś był tu most zwodzony, dzisiaj nieopodal postawiono szpecące cały widok budki WC. Sama wieża przylega do skał, ma 6 kondygnacji i widać w niej strzelnice kluczowe. Mieściła się niej m. in. kaplica.

Arkadowy dziedziniec główny zamku jest przepiękny, ze wszystkich stron otoczony wysokimi kamiEnnymi murami z otworami okiennymi. Kiedyś zdobiły je jeszcze krużganki, ale niestety nic już z nich nie zostało. W najniższych i najwyższych kondygnacjach urządzone były pomieszczenia gospodarcze oraz komnaty służby. Sale reprezentacyjne znajdowały się na drugim piętrze. W narożniku płd.-wsch. stoi potężna cylindryczna wieża. Od południa dobudowany jest budynek zwany Kurzą Stopą. Dolne jego kondygnacje zajmowały kazamaty ze strzelnicami, a powyżej znajdowała się komnata zwana białogłowską, a jeszcze wyżej bogata sala balowa z przedsionkiem z piękną renesansową umywalką. W skrzydle zachodnim stoi wysoka wieża z machikułami, w części mieszkalnej pod dawną sypialnią odkryto tam tajny pokoik bez okien. W tej części zamku znajduje się drugi dziedziniec - dolny. Kolejny dziedziniec - mały, mieści się w skrzydle południowym. Od strony płd.-wsch. zamek był broniony przez wczesną formę bastionu - beluard.

Każde skrzydło zamku jest udostępnione zwiedzającym, na wyższe partie prowadzą schody, jest więc wiele do zobaczenia. Są też komnaty podziemne, gdzie mieścił się kiedyś zaawansowany system chłodni. Obok nich znajduje się muzeum lalek. Na zachowanych murach można dostrzec wiele detali kamieniarki renesansowej i barokowej. Ruiny otoczone są murem obwodowym długim na 400 m, połączonym z fantastycznymi skałkami wapiennymi, do których przylegają portale z kartuszami herbowymi Bonerów. Między skałkami dookoła zamku prowadzi ścieżka spacerowa, którą koniecznie trzeba się przejść, bo widoki są wspaniałe! Można się też powspinać na skały.” – cyt. www.zamki.res.pl

Przy okazji jedna uwaga – nie wiem i nie rozumiem jak to możliwe, że pod zamkiem udostępniono m.in. dzieciom do zwiedzania salę tortur. Można tam obejrzeć średniowieczne narzędzia tortur wraz ze szczegółowym opisem ich działania i cierpienia które powodowały. Oczywiście sala tortur jest bardzo chętnie odwiedzana przez dzieci. Byłem świadkiem jak chłopczyk w wieku szkolnym czytał z zapałem tatusiowi proces wypruwania flaków skazańcowi. Bez komentarza.

Góra Birów

Po zwiedzeniu zamku pod Ogrodzieńcem konsumujemy posiłek i ruszamy podejmujemy strategiczną decyzję. Zamieniamy wizytę na zamku w Smoleniu na pobliskie grodzisko na górze Birów. Dzięki temu skracamy naszą trasę ok. 15 km.
Decyzja okazuje się trafiona. „Na górze w 2008 roku zrekonstruowano tu drewniano-kamienny gród stylizowany na słowiańską twierdzę, która według badań archeologicznych, istniała w tym miejscu na przełomie XIII i XIV wieku. Grodzisko tworzy wieża bramna, wał kamienno-drewniany, wieża strażnicza, wieża obserwacyjna i chata, w której znajduje się ekspozycja muzealna.” – cyt. www.zamek-ogrodzieniec.pl Pod warownią oglądamy jeszcze malownicze skałki i niewielką jaskinię. Czas ruszać w dalszą drogę.

Droga na Ryczów

Ruszamy do Ryczowa. Niestety czerwony szlak znowu słabo oznakowany. Ruszamy DK790 na Morusy, skręcamy w prawo kierując się na kolejne leśne ostępy i piaszczyste ścieżki. W końcu przebijamy się do Ryczowa. Tutaj województwo śląskie graniczy z województwem małopolskim. Sam Ryczów to malownicza wioska, gdzie mijamy kolejne ruiny strażnicy. Ze względu na brak czasu już ich nie zwiedzamy. Kierujemy się na OSP w Ryczowie, gdzie spotykamy miłych strażaków którzy częstują nas wodą mineralną. Wiadomo u strażaków wody pod dostatkiem. Nieopodal OSP mijamy tablicę upamiętniającą mord na mieszkańcach Ryczowa dokonany przez Niemców. Więcej tutaj: http://ryczow.com/pacyfikacja/

Ruina ruin czyli zamek w Bydlinie

Ryczów żegna nas miłym asfaltowym zjazdem i pięknymi widokami. Docieramy do krzyżówki gdzie kierujemy się na Bydlin (chyba żółty szlak). Dojeżdżamy do zamku w Bydlinie. „Historia powstania skromnego zameczku w Bydlinie z uwagi na niedostępność źródeł ginie w mrokach dziejów, trudno więc o jednoznaczne określenie, kiedy oraz przez kogo obiekt został zbudowany. Istnieje nawet opinia, że budowla ta nigdy nie była zamkiem i od początku do końca pełniła przede wszystkim funkcje sakralne.” – cyt. www.zamkipolskie.com
Obecnie moim zdaniem zamek nie jest warty odwiedzenia są to jedynie opuszczone ruiny, i nie ma tam nic ciekawego. Jedynym ciekawym obiektem jest przycmentarny kościółek pod zamkowym wzgórzem.

Nocny rajd do Łazów (Jerzmanowice)

Jedziemy w kierunku Zarzecza do DK783 i dalej w kierunku Chrząstowa. Po drodze zatrzymujemy się w przydrożnym sklepie na uzupełnienie płynów i zakupy. Kiełbasa i ogóreczek smakują wybornie. Za Chrząstowicami skręcamy w lewo i leśnymi szutrami ruszamy na Jangrot i dalej do Sołuszowej. Trasa jest bardzo malownicza. Podziwiamy zachód Słońca. Pod nami okoliczne dolinki. Powietrze faluje z gorąca. A może to fatamorgana J Jesteśmy gdzieś między polami. Za chwilę zmiana oświetlenia ze słonecznego na rowerowo-księżycowe.
Przed nami piękny asfaltowy zjazd w kierunku Sołuszowej. Tutaj słuchając poleceń GPS (wyznaczona droga rowerowa) kierujemy się podejrzaną drogą między polami.
Ujechawszy nieco okazało się, że droga zamienia się w polną miedzę, a po chwili w parów bez możliwości przejazdu na rowerze. Cóż jak to mawiają „one way ticket”. Jest noc, a załoga dzielnie przedziera się parowem pod górę do najbliższej możliwej cywilizacji. Z parowu nie ma możliwości obserwacji terenu – można tylko do przodu (jeżeli ma się oświetlenie). Po ok 1,5 km parów znów zamienia się w miedzę, która umożliwia przejazd rowerem i łączy się z bardzo przyzwoitą asfaltową dróżką między polami oznaczoną na g-maps jako szlak rowerowy. Szaleńczym asfaltowym zjazdem niesieni światłem księżyca i lampek w rowerach (kto miał ten miał) dojeżdżamy do Gotkowic. Jest grubo po 22. Przekraczamy DK94 i po niespełna 6 km lądujemy za Jerzmanowicami w schronisku młodzieżowym Małgosia w miejscowości Łazy.
Niestety w schronisku głucho i ciemno, ale okazało się, że przytomni właściciele zostawili drzwi otwarte. Po chwili naszym oczom ukazała się miła właścicielka wskazując nam nasz pokój z piętrowymi łóżeczkami – czad, cud, miód, malina. Cóż to było przełomowe 80 km które nadało kształtu i hartu ducha naszej znakomitej załodze. Po wieczornych ablucjach i konsumpcji napojów chłodzących załoga zasypia w locie.


Tour de Jura, dzień I

Czwartek, 2 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Jura, Wyprawy
Dzień I, Warszawa – Częstochowa Stradom – Podlesice

Warszawa Wschodnia - tu się wszystko zaczyna

Ruszamy o 7.57 z Warszawy Wschodniej. To nasz pierwszy kontakt z Pendolino. Powiało nowością i nowoczesnością. (Intercity proponuje miejsce na rowery 4 na cały skład, więc wykupiliśmy komplet :)
Zaraz po godz. 8 w Warszawie Centralnej dołączają do nas Paweł i Grzesiek. Jesteśmy w komplecie. Rowery przymocowane, konsumujemy szybkie śniadanko w Warsie (nieśmiertelna jajecznica). Szybkie ustalenie planu wycieczki i po dwóch godzinach i siedemnastu minutach lądujemy w Częstochowie Stradomiu.

Częstochowa

Jedziemy w kierunku Jasnej Góry. Tutaj nasza wesoła kompania rozdziela się na dłuższą chwilę. Jedni na Jasną Górę, inni na czynności służbowe, które przy okazji trzeba załatwić, jeszcze inni do Dobrego Roku na coś chłodzącego bo tego dnia w Częstochowie pogoda dopisuje. Jest ok 25 stopni C.
Wyruszamy w kierunku Olsztyna Czerwonym Rowerowym Szlakiem Orlich Gniazd, aczkolwiek do tego szlaku nie przywiązujemy zbytniej uwagi, ponieważ oznakowanie jest bardzo słabe. Droga nieco zaskakuje – w zasadzie sprowadza się do jednego „zjazdy i podjazdy” lub nawet prościej często-chowa :). Jak się okazuje ta formuła nie opuści nas do samego Krakowa. Nie było to oczywiście zaskoczeniem czytając o tej trasie, ale co innego teoria, co innego praktyka.

Zamek w Olsztynie


Po drodze do Olsztyna gubimy szlak. Lądujemy przy jeziorku krasowym, jednak zakaz kąpieli dostatecznie nas do niej zniechęca. Wreszcie z horyzontu wyłania się monumentalna warownia. Zamek w Olsztynie robi nie lada wrażenie. Parkujemy rowerki na parkingu pod zamkiem i idziemy zwiedzać średniowieczną warownię.
"Budowę zamku w Olsztynie przypisuje się powszechnie inicjatywie króla Kazimierza Wielkiego, choć wśród niektórych historyków panuje pogląd, że już wcześniej stała tam należąca do biskupa krakowskiego Jana Muskaty murowana warownia. Prawdopodobnie nosiła ona nazwę Przymiłowice, przemianowaną na Olsztyn w latach 30-ych bądź 40-ych XIV wieku. Najstarszy zachowany zapis na temat twierdzy królewskiej pochodzi z roku 1349 i wymienia pierwszego znanego nam zarządcę Zdziśko burgrabię de Olsten. Jej głównym zadaniem była ochrona południowo-zachodnich rubierzy Państwa Polskiego przed najazdem ze strony Śląska i Czech, a jako jedno z pierwszych tego typu i najbardziej ufortyfikowane na Jurze miejsce to cieszyło się dużym zainteresowaniem ze strony władcy, który przebywał tu osobiście co najmniej pięciokrotnie, ostatni raz w roku 1369, gdy nadał tzw. prawo średzkie dla pobliskiego Przyrowa. Oprócz funkcji potężnej strażnicy granicznej zamek służył też jako więzienie dla szlachty, m.in. w jego ponurych lochach skonał właściciel Koźmina, wojewoda poznański Maciej Borkowic, który w 1358 za przywództwo w skierowanej przeciw królowi konfederacji panów wielkopolskich tudzież za swoją kryminalną przeszłość został skazany na śmierć głodową." - cyt. www.zamkipolskie.com/olsz/olsz.html Niezłą miejscówkę miał Król Kazimierz.
Ruiny zamku są rozległe i robią imponujące wrażenie. Po zwiedzeniu warowni i zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć zatrzymujemy się pod zamkiem na popas. Mięciutka golonka i zimne napoje chłodzące znacząco poprawiają nam humory. Ruszamy dalej w kierunku Zrębic.

Kościółek w Zrębicach

Pogoda i humory dopisują. Gorzej z pewnymi częściami ciała. Niektórzy zażywają tabletki przeciwbólowe i można ruszać dalej. Po intensywnej jeździe zatrzymujemy się na chwilę odpoczynku w Zrębicach. Piękny drewniany kościółek i trochę cienia dają chwilę wytchnienia przed dalszą podróżą. Upał nie zelżał, pić się chce. Ruszamy dalej.

Kapeć za Krasawą, czyli jagody w czarnym lesie

Asfaltowa droga się kończy zjeżdżamy ostro w dół szutrówką. Na tym zjeździe Grzesiek traci tylną dętkę. Robimy przymusowy postój na zmianę dętki. Okazuje się, że nie mamy zapasu. Oj nie zastosowała się załoga do zaleceń kierownika. Zostają więc łatki. Usterka okazuje się poważniejsza niż przypuszczaliśmy, bo nikt z nas nie wyobrażał sobie, że można zrobić jednocześnie 3 dziury w jednej dętce…Okazało się że można.
Próbujemy jeszcze metod partyzanckich np. łatania dętki i wzmocnienia jej opatrunkiem z taśmy klejącej. Takie rozwiązanie umożliwia jazdę jakieś 500 metrów i kolejne pompowanie. Jednak dalsza jazda jest niemożliwa. Wszystkie nasze techniki zawodzą. Zostajemy w czarnej… czarnym lesie pośród jagód i poziomek z dziurawą gumą w rowerze. Cóż taka karma. Czas działać.

Ratunek w Ostrężniku

Postanawiamy się rozdzielić. Dwóch z nas rusza w kierunku najbliższej cywilizacji (Ostrężnik) polować na najbliższego rowerzystę z dętką. Okazuje się, że szczęście sprzyja lepszym i na DK793 spotykamy miłych rowerzystów którzy ratują nas z opresji sprzedając upragnioną dętkę w rozmiarze 26”. Szybki lifting obręczy i nowa dętka pasuje jak ulał. Przy okazji odnotowujemy małe straty w ekwipunku kolega Paweł gubi okulary gdzieś na leśnym niegościnnym gruncie.

Żarki by night i zwrot ze szlaku na szosę

Zaczynamy drugi etap naszej eskapady. Ruszamy z Ostrężnika do Żarek. Ten odcinek to niecałe 8 km. Zaczyna się ściemniać, komary dopisują. Rezerwację noclegu mamy w Podlesicach, więc przed nami jeszcze trochę rowerowego wysiłku. Niestety przymusowy (3 godzinny postój) sprawia, że nie zwiedzamy zaplanowanych na ten dzień atrakcji (Sanktuarium Matki Bożej Leśniowskiej, Synagoga w Żarkach i Kamienne Stodoły, zamki w Mirowie i Bobolicach) zostawiając sobie pretekst do powrotu w te piękne strony w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Zaczyna się wieczór. Po wjeździe do Żarek podejmujemy strategiczną decyzję i zawracamy z Czerwonego Szlaku Orlich Gniazd, decydując się na jazdę do Podlesic przez DK792. W miejscowym sklepie robimy szybkie zakupy (kabanosy, wino, energetyki) i kierujemy się DK792 przez Jaworznik do Podlesic. Załoga zajazdu oczekująca na nas z kolacją zaczyna się niecierpliwić, a załoga rowerowa zaczyna tracić siły.

Maraton do Podlesic, czyli zdążyć nocą przed północą.

Dystans Żarki-Podlesice to zaledwie 15 km, ale mając kilkadziesiąt kilometrów za sobą okazuje się, że nóżka nie podaje już tak jak powinna. Wyjeżdżamy z Żarek. Po drodze mijamy zespół kamiennych stodół otoczony mrokiem i okraszony blaskiem księżyca. Wpadamy na DK792 i pędzimy w kierunku Podlesic. W zajeździe Jura mieliśmy być ok. 20-21, ale dętkowa przygoda skutecznie wydłużyła czas przejazdu. Gdzieś około godziny 22 postanawiam odłączyć się od grupy i ogarnąć przygotowane dla nas miejsca noclegowe w zajeździe. Koledzy dojeżdżają mocno sforsowani i kierujemy się na nocny posiłek i wieczorną regenerację sił. Wciągamy żurki i karkówki i kierujemy się na zasłużony odpoczynek i regenerację.
Tutaj podziękowania dla załogi zajazdu za miłą wieczerzę i przyjęcie naszej dzielnej załogi pomimo później pory :)