Wpisy archiwalne w kategorii

Jura

Dystans całkowity:123.00 km (w terenie 64.00 km; 52.03%)
Czas w ruchu:12:02
Średnia prędkość:10.22 km/h
Suma kalorii:3192 kcal
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:61.50 km i 6h 01m
Więcej statystyk

Tour de Jura, dzień III

Sobota, 4 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Jura, Wyprawy
Tour de Jura, dzień III

Znowu w drogę...

Po ciężkim wczorajszym dniu, dzisiaj pobudka ok 9. Po porannych ablucjach, rozliczeniu za noclegi w schronisku ruszamy ok. godziny 10 na ostatni odcinek Tour de Jura. Zmieniamy nieco naszą trasę i rezygnujemy z wizyty w Pieskowej Skale z powodu remontu zamku. Ruszamy wprost do Ojcowa. Pogoda dopisuje, rano jest ponad 20 stopni.
Zaraz po wyjeździe ze schroniska zjeżdżamy szutrówką i dojeżdżamy do kolejnego podjazdu, którego końca nie widać. To nieco łamie morale naszej drużyny. Bez możliwości niewielkiej rozgrzewki i śniadania pokonanie w pełnym słońcu ponad kilometrowego podjazdu wydaje się niemożliwe. A jednak, Grzegorz podejmuje nierówną walkę z przeciwnościami trasy. Wiedziony determinacją zdobywa podjazd zdobywając uznanie pozostałych członków drużyny. Po lewej stronie mniej więcej w połowie podjazdu mijamy wejście do jaskini nietoperzowej, której i tak nie chce nam się zwiedzać na głodnego. Przekraczamy DK94 i dojeżdżamy do Czajowic.

Śniadanie

Przed nami ukazuje się piękny widok. Wjeżdżamy wprost na Karczmę Maciejówka - www.karczmamaciejowka.pl
Stylowa karczma niemal zaprasza do odpoczynku i konsumpcji. Zamawiamy po zestawie śniadaniowym i napojach chłodzących. Posiłek pozwala nabrać sił przed dalszą drogą. Co prawda dzisiejsza trasa to tylko 30 km, ale upał robi swoje. Po śniadaniu i uzupełnieniu bidonów ruszamy ulicą Jamki i Kasztanową w kierunku Ojcowa. Dalej jedziemy Czarnym Szlakiem Rowerowym – Doliną Prądnika. Okolica piękna, jedziemy zacienioną aleją w dół. Asfaltowy zjazd umożliwia rozwinięcie niezłej prędkości (ponad 30km/h), zdaje się nóżka sama podaje. Asfalt zamienia się w brukowaną aleję. To nieco spowalnia zjazd, ale wciąż dobrze się jedzie. Zatrzymujemy się w Dolinie Prądnika pod wejściem do Groty Łokietka. To piękne miejsce, którego wejścia pilnują potężne wapienne skały. Robimy kilka pamiątkowych zdjęć i ruszamy dalej w kierunku zamku w Ojcowie.

Zamek w Ojcowie

Podjeżdżamy pod schody którymi wchodzi się do zamku w Ojcowie i robimy pamiątkowe fotki. Co do samego zamku: „Niewiele niestety pozostało z zamku ojcowskiego, pięknie położonego w Dolinie Prądnika. Tylko brama, wieża, studnia oraz nikłe resztki murów. Wspaniale prezentuje się przylegająca do okazałej skały wieża bramna z chorągwią. O wybitnie obronnym charakterze obiektu świadczy położenie na stromej skarpie, grubość murów na ponad 1,5, otwory strzelnicze w wieży bramnej oraz druga wieża obronna o ośmiu bokach włączona niegdyś w obwód murów. Jest ona pozbawiona otworów okiennych, posiada pozostałości kominka i schodów. Nie jest ona już tak wysoka jak dawniej, na pocz. XX wieku obniżono ją znacznie, ponieważ groziła zawaleniem. Kiedyś do zamku wjeżdżało się przez most zbudowany na murowanych filarach, które widać do dzisiaj. Od strony południowej na skalnym występie znajdował się budynek mieszkalny z kaplicą zwany siedzibą starościńską. Wnętrze ruin jest średnio ciekawe, poza wieżą, w centralnej części znajduje się głęboka na 40 m studnia a dookoła gdzieniegdzie wystają z ziemi resztki muru. Zamek jest za to pięknym punktem widokowym na cały Ojców, a w wieży bramnej urządzono niewielką wystawę poświęconą historii zamku.” – cyt. http://zamki.res.pl/ojcow.htm
Oglądamy ekspozycję przedstawiającą model zamku w czasach świetności oraz pozostałości zamku.

W drodze do Krakowa

Po zwiedzeniu ruin zamku ruszamy Czarnym Szlakiem Rowerowym Doliną Prądnika (ul. Ojcowską) wprost do centrum Krakowa. Trasa jest rewelacyjna - malowniczo położona asfaltowa droga wiedzie wzdłuż rzeczki Prądnik. Trzeba przyznać, że to chyba najlepszy widokowo odcinek naszej wyprawy. Dodatkowo jedzie się praktycznie cały czas w zjeździe. Zjazd ma ok 10 km. Dalej kierujemy się prze Kwietniowe Doły (ciężki podjazd) i dalej ul Brzozową kierujemy się do centrum Krakowa. G-maps tym razem prowadzi nas niezawodnie. Po około godzinie dojeżdżamy do centrum Krakowa. Termometr wskazuje 38C, a my niespiesznie wjeżdżamy na krakowski rynek. Przejazd przez rozstawioną pod Sukiennicami kurtynę wodną orzeźwia naszą wycieczkę. Ponieważ krakowski rynek stał się jak dla mnie centrum komercji i tandety, gdzie próżno szukać uroków Krakowa, kierujemy się w kierunku Kazimierza. Tutaj znajdujemy przytulną kafejkę (gdzieś przy ul. Beera Meiselsa), racząc się napojami chłodzącymi w cieniu dawnych żydowskich kamieniczek.

Rzeźnia

Po odpowiedniej chwili odpoczynku kierujemy się do pobliskiej „Rzeźni” (http://www.restauracjarzeznia.pl) na ucztę dla prawdziwych mężczyzn. Zamawiamy spécialité de la maison, czyli po 750 gram żeberek na ostro co wprawia nas w doskonałe humory i powoduje, że po 200 kilometrach trasy, dojazd kilku kilometrów do Dworca Głównego w Krakowie jest niczym strzepnięcie kurzu z klapy marynarki.
Dokładnie o 18:09 Intercity klasy Premium Pendolino (Premium to chyba z pominięciem przewozu rowerów) relacji Kraków Główny-Warszawa dowozi naszą wesołą kompanię do stolycy, gdzie pożegnawszy się ze współtowarzyszami już zaczynamy myśleć nad kolejną wyprawą.


Tour de Jura, dzień I

Czwartek, 2 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Jura, Wyprawy
Dzień I, Warszawa – Częstochowa Stradom – Podlesice

Warszawa Wschodnia - tu się wszystko zaczyna

Ruszamy o 7.57 z Warszawy Wschodniej. To nasz pierwszy kontakt z Pendolino. Powiało nowością i nowoczesnością. (Intercity proponuje miejsce na rowery 4 na cały skład, więc wykupiliśmy komplet :)
Zaraz po godz. 8 w Warszawie Centralnej dołączają do nas Paweł i Grzesiek. Jesteśmy w komplecie. Rowery przymocowane, konsumujemy szybkie śniadanko w Warsie (nieśmiertelna jajecznica). Szybkie ustalenie planu wycieczki i po dwóch godzinach i siedemnastu minutach lądujemy w Częstochowie Stradomiu.

Częstochowa

Jedziemy w kierunku Jasnej Góry. Tutaj nasza wesoła kompania rozdziela się na dłuższą chwilę. Jedni na Jasną Górę, inni na czynności służbowe, które przy okazji trzeba załatwić, jeszcze inni do Dobrego Roku na coś chłodzącego bo tego dnia w Częstochowie pogoda dopisuje. Jest ok 25 stopni C.
Wyruszamy w kierunku Olsztyna Czerwonym Rowerowym Szlakiem Orlich Gniazd, aczkolwiek do tego szlaku nie przywiązujemy zbytniej uwagi, ponieważ oznakowanie jest bardzo słabe. Droga nieco zaskakuje – w zasadzie sprowadza się do jednego „zjazdy i podjazdy” lub nawet prościej często-chowa :). Jak się okazuje ta formuła nie opuści nas do samego Krakowa. Nie było to oczywiście zaskoczeniem czytając o tej trasie, ale co innego teoria, co innego praktyka.

Zamek w Olsztynie


Po drodze do Olsztyna gubimy szlak. Lądujemy przy jeziorku krasowym, jednak zakaz kąpieli dostatecznie nas do niej zniechęca. Wreszcie z horyzontu wyłania się monumentalna warownia. Zamek w Olsztynie robi nie lada wrażenie. Parkujemy rowerki na parkingu pod zamkiem i idziemy zwiedzać średniowieczną warownię.
"Budowę zamku w Olsztynie przypisuje się powszechnie inicjatywie króla Kazimierza Wielkiego, choć wśród niektórych historyków panuje pogląd, że już wcześniej stała tam należąca do biskupa krakowskiego Jana Muskaty murowana warownia. Prawdopodobnie nosiła ona nazwę Przymiłowice, przemianowaną na Olsztyn w latach 30-ych bądź 40-ych XIV wieku. Najstarszy zachowany zapis na temat twierdzy królewskiej pochodzi z roku 1349 i wymienia pierwszego znanego nam zarządcę Zdziśko burgrabię de Olsten. Jej głównym zadaniem była ochrona południowo-zachodnich rubierzy Państwa Polskiego przed najazdem ze strony Śląska i Czech, a jako jedno z pierwszych tego typu i najbardziej ufortyfikowane na Jurze miejsce to cieszyło się dużym zainteresowaniem ze strony władcy, który przebywał tu osobiście co najmniej pięciokrotnie, ostatni raz w roku 1369, gdy nadał tzw. prawo średzkie dla pobliskiego Przyrowa. Oprócz funkcji potężnej strażnicy granicznej zamek służył też jako więzienie dla szlachty, m.in. w jego ponurych lochach skonał właściciel Koźmina, wojewoda poznański Maciej Borkowic, który w 1358 za przywództwo w skierowanej przeciw królowi konfederacji panów wielkopolskich tudzież za swoją kryminalną przeszłość został skazany na śmierć głodową." - cyt. www.zamkipolskie.com/olsz/olsz.html Niezłą miejscówkę miał Król Kazimierz.
Ruiny zamku są rozległe i robią imponujące wrażenie. Po zwiedzeniu warowni i zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć zatrzymujemy się pod zamkiem na popas. Mięciutka golonka i zimne napoje chłodzące znacząco poprawiają nam humory. Ruszamy dalej w kierunku Zrębic.

Kościółek w Zrębicach

Pogoda i humory dopisują. Gorzej z pewnymi częściami ciała. Niektórzy zażywają tabletki przeciwbólowe i można ruszać dalej. Po intensywnej jeździe zatrzymujemy się na chwilę odpoczynku w Zrębicach. Piękny drewniany kościółek i trochę cienia dają chwilę wytchnienia przed dalszą podróżą. Upał nie zelżał, pić się chce. Ruszamy dalej.

Kapeć za Krasawą, czyli jagody w czarnym lesie

Asfaltowa droga się kończy zjeżdżamy ostro w dół szutrówką. Na tym zjeździe Grzesiek traci tylną dętkę. Robimy przymusowy postój na zmianę dętki. Okazuje się, że nie mamy zapasu. Oj nie zastosowała się załoga do zaleceń kierownika. Zostają więc łatki. Usterka okazuje się poważniejsza niż przypuszczaliśmy, bo nikt z nas nie wyobrażał sobie, że można zrobić jednocześnie 3 dziury w jednej dętce…Okazało się że można.
Próbujemy jeszcze metod partyzanckich np. łatania dętki i wzmocnienia jej opatrunkiem z taśmy klejącej. Takie rozwiązanie umożliwia jazdę jakieś 500 metrów i kolejne pompowanie. Jednak dalsza jazda jest niemożliwa. Wszystkie nasze techniki zawodzą. Zostajemy w czarnej… czarnym lesie pośród jagód i poziomek z dziurawą gumą w rowerze. Cóż taka karma. Czas działać.

Ratunek w Ostrężniku

Postanawiamy się rozdzielić. Dwóch z nas rusza w kierunku najbliższej cywilizacji (Ostrężnik) polować na najbliższego rowerzystę z dętką. Okazuje się, że szczęście sprzyja lepszym i na DK793 spotykamy miłych rowerzystów którzy ratują nas z opresji sprzedając upragnioną dętkę w rozmiarze 26”. Szybki lifting obręczy i nowa dętka pasuje jak ulał. Przy okazji odnotowujemy małe straty w ekwipunku kolega Paweł gubi okulary gdzieś na leśnym niegościnnym gruncie.

Żarki by night i zwrot ze szlaku na szosę

Zaczynamy drugi etap naszej eskapady. Ruszamy z Ostrężnika do Żarek. Ten odcinek to niecałe 8 km. Zaczyna się ściemniać, komary dopisują. Rezerwację noclegu mamy w Podlesicach, więc przed nami jeszcze trochę rowerowego wysiłku. Niestety przymusowy (3 godzinny postój) sprawia, że nie zwiedzamy zaplanowanych na ten dzień atrakcji (Sanktuarium Matki Bożej Leśniowskiej, Synagoga w Żarkach i Kamienne Stodoły, zamki w Mirowie i Bobolicach) zostawiając sobie pretekst do powrotu w te piękne strony w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Zaczyna się wieczór. Po wjeździe do Żarek podejmujemy strategiczną decyzję i zawracamy z Czerwonego Szlaku Orlich Gniazd, decydując się na jazdę do Podlesic przez DK792. W miejscowym sklepie robimy szybkie zakupy (kabanosy, wino, energetyki) i kierujemy się DK792 przez Jaworznik do Podlesic. Załoga zajazdu oczekująca na nas z kolacją zaczyna się niecierpliwić, a załoga rowerowa zaczyna tracić siły.

Maraton do Podlesic, czyli zdążyć nocą przed północą.

Dystans Żarki-Podlesice to zaledwie 15 km, ale mając kilkadziesiąt kilometrów za sobą okazuje się, że nóżka nie podaje już tak jak powinna. Wyjeżdżamy z Żarek. Po drodze mijamy zespół kamiennych stodół otoczony mrokiem i okraszony blaskiem księżyca. Wpadamy na DK792 i pędzimy w kierunku Podlesic. W zajeździe Jura mieliśmy być ok. 20-21, ale dętkowa przygoda skutecznie wydłużyła czas przejazdu. Gdzieś około godziny 22 postanawiam odłączyć się od grupy i ogarnąć przygotowane dla nas miejsca noclegowe w zajeździe. Koledzy dojeżdżają mocno sforsowani i kierujemy się na nocny posiłek i wieczorną regenerację sił. Wciągamy żurki i karkówki i kierujemy się na zasłużony odpoczynek i regenerację.
Tutaj podziękowania dla załogi zajazdu za miłą wieczerzę i przyjęcie naszej dzielnej załogi pomimo później pory :)